14-18.VIII.2013 – Spływ kajakowy Gwdą

„Poprzez chaszcze płynie kajak i to nie jest żaden majak.
Burtą ciągle wodę bierze, że nie tonie ja nie wierzę…”

Zapewne zdążyliście zauważyć, że „Kajaki 2013” są już tylko wspomnieniem, które nadal, do niemal czerwoności, rozgrzewa grupę naszych dzielnych kajakarzy. Jest to tym ważne, że listopad już za pasem, a opisu z tej imprezy nadal nikt nie odważył się napisać.

Podejmując więc wyzwanie: za lasami, za rzekami, za siedmioma dolinami… 🙂

A tak na poważnie to w tym roku udaliśmy się na rekonesans na „tereny” Moniaków i zaprzyjaźnionej rodziny Aleksandrzaków, u których w leśniczówce – Traperówce buszowaliśmy przez kilka niesamowitych wakacyjnych dni, a konkretnie w dniach 14-18 sierpnia.

W środę podzieleni na kilka wozidełek, pokonaliśmy z prędkością światła 500 km, by stanąć u wrót leśniczówki. Tam przywitał nas sam Gospodarz Tadeusz wraz ze swoim odźwiernym Pinokiem, który strzeże bram 🙂 Po serdecznym powitaniu z Tadeuszem i Miłą mogliśmy przystąpić do opanowywania Traperówki, którą wzięliśmy we władanie. Wszędzie było nas pełno. I w samej leśniczówce, i w stodole, i na terenie, i żeby nie było zbyt prosto to ostatnia tura ósemkowych kajakarzy przyjechała „pod prąd” późną nocą.

W tak zwanym międzyczasie grupa logistyków w osobach Agi i Jacka, ze wsparciem ze strony Michała i Lecha podjęła życiowe wyzwanie. Polegało ono tylko i wyłącznie na zaopatrzeniu całej ekipy (20 osób) w prowiant i napoje. Pojechali do Szczecinka i … zaginęli. Pozostali zdążyli wypocząć po podróży, odświeżyć się, zacząć się o nich martwić, gdy w końcu wrócili mocno zadowoleni z siebie. Bagażnik i cały samochód wypełniony był do granic możliwości różnymi smakołykami. Wszystkich zaskoczyła ilość tych dóbr, ale bez zbędnych dyskusji przystąpiliśmy do rozpakowywania bagażnika. Po czym pierwsza wachta kambuzowa objęła kuchnię we władanie 🙂

Rozpaliliśmy ognisko i przystąpiliśmy do zasłużonego „relaksingu”, wszak urlop zobowiązuje… Nasz KO-wiec Tadeusz przydzielił nam na początku sprzęt pływający, po czym przystąpił do akcji animacji. Zaproponował nam wieczór z konkursem – łowiliśmy butelki na wędki z kółeczkiem zamiast haczyka oraz uczyliśmy się dyrygować chórem, który śpiewał „koko – koko”, „miau miau miau”, „hau hau hau” 🙂 Było przednio…

Należy wspomnieć, że nasi kukowie spisali się na medal – ruszt uginał się pod ciężarem mięsiwa 🙂

Następnego dnia bladym świtem nowa zmiana kuków, ku zaskoczeniu reszty ekipy, przygotowała przepyszne śniadanko, po którym posprzątali samowolni majtkowie 🙂 Następnie Tadeusz wywiózł nas nad jezioro Wielimie, gdzie… przeszliśmy chrzest, na którym musieliśmy przyjąć nowe imię. I tak pojawiły się Żabki, Karpie, Sumy, Flądry i inne Foczki wśród nas 🙂 Po wypowiedzeniu imienia następował rytualny klaps z wiosła (wiadomo w jaką część ciała). Nie obyło się bez testu przychylności Neptuna – podrap kajak i puść listek na wodę, jak zatonie to po Tobie 🙂

I ruszyliśmy… Lewa prawa, lewa prawa, cięliśmy fale jeziora, po to, by po krótkim odcinku wpłynąć na spokojne wody rzeki Gwdy… I tak sobie leniwie spływaliśmy… I spływaliśmy, używając wioseł tylko i wyłącznie do utrzymania kursu… Aż tu nagle „wyrosło” przed nami powalone drzewo, pod którym można było przepłynąć tylko w jednym, jedynym miejscu, na które nakierowywał nas, nie kto inny jak Tadeusz 🙂 No i na tej pierwszej przeszkodzie okazało się, że Neptun miał plany wobec Michała i Lecha i chciał przećwiczyć ich wytrwałość i cierpliwość. Nie pozwolił im pokonać przeszkody, tak że chłopaki zaliczyli kąpiel w rzece z wywrotką kajaka… Reszta dnia upłynęła bez spektakularnych przygód.

Po powrocie do Traperówki niemal wszyscy „bezfunkcyjni” udali się na partyjkę Dixit’a 🙂 Natomiast „funkcyjni” przygotowywali ognisko i opanowali kuchnię na kolejną wachtę kambuzową. Jednak nawet na urlopie życie nie bywa usłane różami, eh 🙂 W końcu jednak wszyscy pokrzepieni ciepłą strawą przystąpili do leniuchowania i relaksowania się. W ramach wieczornych animacji nasz turnus mógł rzucić beretem z antenką na odległość i chodzić w tridemie na nartach po trawie. A noc zastała nas niezwykle szybko 🙂

W piątek po kolejnym pyszniutkim śniadanku odbyła się odprawa drużyn. Tadeusz grzmiał, że musimy się mega skupić, słuchać go i wykonywać rozkazy, bo przed nami najtrudniejszy odcinek rzeki. Pełen czyhających niebezpieczeństw, niemal jak na Amazonce 🙂 Ale wiadomo, że kto jak kto, ale my radę damy i pokonaliśmy morderczą pracą rąk i ekwilibrystyką ciał te wszystkie konary, gałęzie, mielizny, kamienie, głazy, przesmyki, przenoski i co tam jeszcze spotkaliśmy po drodze. Było ciężko. Tadeusz musztrował nas jak w wojsku, ale udało się, odcinek zwany przez Tadeusza Kongiem pokonaliśmy. Cel osiągnęliśmy i to bez żadnych strat w ludziach i sprzęcie 🙂

W nagrodę za trud dnia, czekała na nas nagroda. Wyjazd do Bornego Sulinowa na X Międzynarodowy Zlot Pojazdów Militarnych „Gąsienice i Podkowy”, a tam możliwość przejażdżki różnorakim sprzętem wojskowym na tankodromie. Oj działo się, działo… 🙂 Kurz i pył z tankodromu był wszędzie, a emocji przejażdżek nie da się opisać 🙂 Do tego sceneria opuszczonych przez wojska radzieckie i nieużytkowanych do dziś budynków robiła swoje.

Zabawa była przednia, ale czas było wracać do Traperówki, gdzie czekały na nas Tadeuszowe animacje 🙂 Tym razem mogły wykazać się pary, które miały uciąć określonej długości kołek bez wcześniejszego mierzenia przy pomocy piły „moja-twoja”… Trzeba przyznać, że nawet nieźle nam to szło 🙂 A później wieczór minął błyskawicznie przy ognisku, gitarze i śpiewie…

W sobotę przed spływem zwiedziliśmy Park Owadów „Owadogigant” w Lubnicy, w którym zwykła mucha zyskała wielkość… niedźwiedzia 🙂 Zafascynowani gigantycznymi mrówkami, modliszkami i pająkami zapakowaliśmy się do kajaków, by udać się w ostatnią trasę tego spływu. Rzeka była dla nas łaskawa, a Neptun nie przygotował nam żadnych niespodzianek. Jedyną atrakcją był zatapiający się kajak Agi i Filipa, którzy mozolnie wylewali wodę za burtę, tylko po to by ona, sobie jedynie znanym sposobem, znalazła się z powrotem w kajaku 🙂 I tak leniwie dopłynęliśmy do końca naszej wodnej przygody 🙂

W Traperówce ostatnia popołudniowa wachta kambuzowa wydała nam posiłek. Po nim tradycyjnie nastąpiły gry i zabawy. Mogliśmy zmierzyć się w zawodach chodzenia na szczudłach i po trzech drewnianych klockach. A później nastąpił konkurs piosenki z kolorem w słowach. Magia Traperówki znów, bez naszej wiedzy, przesunęła wskazówki zegarów i gdy zorientowaliśmy się co się dzieje, trzeba było iść spać…

W niedzielny poranek zapakowaliśmy swój dobytek do wozidełek, pożegnaliśmy się z Gospodarzami i ruszyliśmy w wielki świat. Po drodze zatrzymaliśmy się w Gnieźnie, by móc zwiedzić tamtejszą Katedrę oraz w Lednicy, by zobaczyć Muzeum Pierwszych Piastów i Ostrów Lednicki. Po czym pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku Chrzanowa i Warszawy, z obietnicą, że za rok znów popłyniemy daleko…

P.S. Zapomniałam dodać, że konkursy były z nagrodami 🙂

A.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *