24-26.I.2014 – U przyjaciół w Pszczynie

Orzeł ma to do siebie, że go nosi. Czy jest młody, czy trochę starszy, czy już potrzebuje do lotu osławionej „butli z tlenem” 😉 Do najbliższych rajdów pozostało jeszcze trochę czasu, a mi w pamięci cały czas tkwiły opowieści naszych przyjaciół Wieśka i Janusza z pszczyńskiego „Plessina” na temat ich zimowych wypraw w Beskidzie Śląskim/Cieszyńskim. Najbardziej, nie ukrywam, interesowała mnie przechadzka w „rakietach” (choć pewnie na moje gabaryty musiała by je skonstruować NASA ;-), a chociażby w „rakach”. Dlatego też, już pod koniec stycznia zapadła decyzja, aby przenośne orle gniazdo zainstalować na kilka dni u naszych Ziomków z południa. Kilka dni przed wyjazdem otrzymaliśmy informację, iż podczas trzydniowego pobytu, zaplanowane zostały dwie (!) wycieczki górskie, z jednym zastrzeżeniem – w górach nie ma śniegu… ;-( Sen o rakietach poległ w gruzach, ale nie ma tego złego co by wiadomo co.

Nasza centro-wschodnia delegacja zameldowała się w Pszczynie już w czwartkowych późnych godzinach nocnych, natomiast w piątek po śniadaniu, w maleńkim gronie frontowców, ruszyliśmy na szczyt górski o nazwie Błatnia (917 m n.p.m.). Jest on usytuowany w grupie Klimczoka w Paśmie Wiślańskim Beskidu Śląskiego. Przodownik Janusz, nasz gospodarz, który jednocześnie prowadził nas ową trasą, przez cały czas wycieczki raczył nas wiedzą o otaczających nas szczytach oraz historii okolicy, w której się znajdowaliśmy. Trasa przebiegała bez żadnych przeszkód, dopiero w górnych partiach zaobserwowaliśmy niewielkie place częściowo roztopionego śniegu, gdzie trzeba było bardziej patrzeć pod nogi. Na pół godzinki zasiedliśmy w schronisku, tuż pod szczytem Błatniej, gdzie posililiśmy się kanapkami z doskonałego pszczyńskiego chleba, z równie wyborną, miejscową pasztetową. Po posiłku doszliśmy jeszcze kilkaset metrów już na konkretny szczyt Błatniej, gdzie jak usłyszeliśmy na wstępie „zawsze wieje”. Fakt. Czapki z głów. W sensie, że spadały od podmuchów. Ale także jeśli chodzi o widoki, które rozciągały się z wierzchołka. Następnie ruszyliśmy raźnie w dół, nie omieszkając porzucać się śnieżnymi pigułami. Za to u podnóża, w wiacie turystycznej, Janusz zaserwował nam „podróżniczego” grilla (z czego jest już dobrze znany). Kiełbaska, krupniok plus warzywka i przyprawy (nie wykluczając kurkumy!) – palce lizać, a wręcz ogryzać do kości.

Kolejny dzień, głównie z uwagi na aurę (mżący kapuśniak), przeznaczyliśmy na urbanistyczną przebieżkę po zaprzyjaźnionych bliźniaczych miastach przygranicznych tj. Cieszynach. W polskim Cieszynie obejrzeliśmy m. in. okolice przyzamkowe, porozglądaliśmy się z Wieży Piastowskiej, a także wrzuciliśmy swój kamyczek do Studni Trzech Braci, opiewanej w legendzie o założeniu Cieszyna przez trzech braci Leszka, Cieszka i Bolka. Również, po przekroczeniu mostu przyjaźni, przespacerowaliśmy się uliczkami Cieszyna naszych południowych sąsiadów, gdzie zahaczyliśmy o typową czeską kafejkę, gdzie uraczyliśmy się vyvarem oraz smaženym syrem.

Trzeci dzień, od świtu powitał nas fantastyczną pogodą. Już o godz. 8.00 pojawiliśmy się przy siedzibie pszczyńskiego PTTK, skąd prawie 20-osobową grupą ruszyliśmy do Czech, aby poskakać po tamtejszych wierzchołkach. Wycieczkę zorganizował lokalny Oddział PTTK, a naszym opiekunem był dobrze nam znany przewodnik obojga imion Wiesław Feliks. Całą drogę do punktu wypadowego w Czechach towarzyszyła nam mgła (oraz opowieści Wiesia o mijanym obszarze i jego historii), ale już w miejscu docelowym otoczyły nas ciepłe promienie słoneczne. Żwawo ruszyliśmy na wzniesienie zwane Filipką (768 m n.p.m.) w czeskiej części Pasma Czantorii i Stożka w Beskidzie Śląskim. Jest ona częstym celem krótszych wycieczek turystycznych z doliny Olzy. Jest też głównym węzłem szlaków turystycznych w górskim „ramieniu Łączki i Filipki” i obok Wielkiego Stożka w ogóle największym węzłem tych szlaków w całym paśmie Stożka i Czantorii. Tuż przed Filipką kilka chwil spędziliśmy w schronisku, racząc się miejscowymi przysmakami oraz na wzmocnienie, symbolicznie sokiem z „gumijagód”, a raczej „gumiśliwek” 😉 Po odwiedzeniu szczytu Filipki, kolejnym elementem był przemarsz na Łączkę (835 m n.p.m.; cz. Loučka) – szczyt w Paśmie Czantorii i Stożka. Wzniesienie to ma charakter dość płaskiej łąki, rozłożonej z południowego wschodu na północny zachód. Rozciąga się z niej wspaniały widok na okoliczne góry i miejscowości. Stamtąd wiodła droga już tylko w dół, ku naszemu busowi. Umilały ją przezabawne opowieści górniczej braci, po których niejednokrotnie łza ze śmiechu po poliku pociekła 😉 Widać, że wiosna zbliża się już dużymi krokami, bo na trasie widzieliśmy wyłuskujące się z ziemi roślinki, których najpoważniejszym przedstawicielem był przebiśnieg. Jak to zostało skomentowane, gdyby wiosna nie była tuż tuż, to „ziemia by ich na zewnątrz nie wypuściła”.

Cóż za wspaniale spędzony i niezapomniany weekend. Nic dodać, nic ująć. Oby takich więcej. Serdecznie podziękowania dla Ewy, Janusza, Wiesia, Kasi i Halinki oraz całego Oddziału PTTK Ziemi Pszczyńskiej.

Witobi

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *