22-24.III.2014 – Krokusy w Gorcach

Szafran spiski, znany potocznie jako Crocus scepusiensis, czyli po prostu krokus, jest gatunkiem roślinek występujących w Karpatach Zachodnich. W Polsce jego stanowiska najliczniej występują w Tatrach i na Wzniesieniu Gubałowskim. Ponadto rośnie także w Beskidzie Żywieckim, Gorcach, Beskidzie Wyspowym i Beskidzie Małym. Należy pamiętać, że w Polsce gatunek objęty jest ścisłą ochroną, a jego stanowiska chronione są w parkach narodowych Babiogórskim, Gorczańskim i Tatrzańskim – poczytał sobie tak Prezes Jacek i pomyślał, że mogłyby Orły sprawdzić, jak to z tymi krokusami w rzeczywistości jest… Skrzyknął je raz dwa i ustalił, że wylatują 22 marca na weekendowy rekonesans w Gorce. Kazał im spakować mało rzeczy bo przez dwa dni, jak ślimaki ze swym dobytkiem na plecach mieli chodzić.

Jak się rzekło tak się stało. W sobotę o 1.40 nad ranem nastąpił odjazd Robertowozu… Około 7.30 rano przybyli do Koniny, gdzie czekali na nich Darek oraz Andrzej z Zosią. Tam zrobili śniadanko, herbatkę i ruszyli w drogę 🙂

Poszli czarnym szlakiem przez Polanę Cyrlę Hanulową, gdzie cieszyli swe oczy krokusami, Kopę (1023 m n.p.m.) z panoramą Beskidu Wyspowego, Polanę Pustak, gdzie napawali oczy widokiem Tatr i Babiej Góry (1725 m n.p.m.) oraz porzucili Roberta wraz z plecakami, co by udać się na Kudłoń (1274 m n.p.m.). Dalej żółtym szlakiem podreptali na Gorc Troszacki i zawrócili do Polany Pustak, by przez Przełęcz Borek (1009 m n.p.m.) i Polanę Turbacz dojść do kresu swej podróży – Schroniska PTTK na Turbaczu. Śmiałkowie poszli jeszcze czerwonym szlakiem na Turbacz (1310 m n.p.m.). Nadmienić należy, że wieczorem dołączyli do nich Paulina i Wojtek.

Po nocy spędzonej w schronisku wyruszyli w drogę powrotną. Zielonym szlakiem przez Czoło Turbacza (1259 m n.p.m.), Kopieniec (1080 m n.p.m.) i Wierch Spalone (1091 m n.p.m.) zeszli trawersem do potoku Turbackiego, by ścieżką rowerową dostać się do Koniny. Tam po pożegnaniu z miłymi gośćmi wyprawy, zapakowali się do busa i w kroplach deszczu wrócili do Warszawy.

Nudno, prawda? Nic bardziej mylnego… Czytajcie dalej 🙂

Małgosia K.: (…) co mi najbardziej utkwiło w pamięci (i chyba nie tylko mi – najbardziej to Prezesowi, bo widziałam jego minę kiedy to się stało) – Robert Wyrwidąb. No takiej akcji to jeszcze nie było. Ten tępy odgłos upadającego drzewa tuż za mną…brrr.

A poza tym, piękne kobierce krokusów poprzetykane przebiśniegami, cudowny zapach żywicy jodłowej na dłoniach, który pozostał po tym jak musiałam się chwytać gałęzi żeby nie zjechać na tyłku i te ciągłe obietnice Andrzeja, że przestanie gadać, no i oczywiście co kawałek drogi kupa wilka (chyba na każdą napotkaną Andrzej zwracał uwagę). I taki najbardziej relaksujący moment – moja drzemka na Gorcu. Ja cię, jak było mi dobrze. Na kocyku z jagodzin wygrzanym przez słońce wreszcie mogłam rozciągnąć moje stare kości. Totalny błogostan.

Marta & Konrad: (…) jeśli chodzi o topografię bendżaminkom 🙂 najbardziej utknęła w pamięci I urokliwa polana z krokusami – nasz pierwszy zachwyt klimatem Gorców z dodatkiem fioletu 🙂 Następnie troszkę dało się we znaki nieco długie i dość żmudne podejście na Kudłoń, ale nagroda jaka na nas czekała zrekompensowała wszelki trud czyli wyłonienie się panoramy Tatr – zarysy poszarpanych grani wtopione w chmury, niczym baśniowy świat wprowadzający w poczucie mirażu i ułudy. Na koniec survivalowy skrót jakiego zupełnie się nie spodziewaliśmy. Czujemy go jeszcze dosadnie w mięśniach, więc nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć 😉

Poza wszystkimi estetycznymi i fizycznym odczuciami, bardzo pozytywne wrażenie zrobiła na nas towarzyska, zwarta i wesoła grupa, gotowa na wszystko 🙂 Mimo statusu bendżaminków zostaliśmy bardzo ciepło i życzliwie przyjęci, a nawet zaproszeni na wspólne biesiadowanie po trudach wycieczki, chciałam w tym miejscu podkreślić szczególne zasługi dla naszego barmana Zosi 😛

Organizacyjne wszystko było dopięte na ostatni guzik! Jacek i Andrzej w przewodnickim gawędziarstwie 😉 świetnie się uzupełniali.

Dziękujemy i czekamy na więcej.

Dorota: (…) co się podobało – bo było tego sporo dlatego tylko to niektóre spontanicznie wymienię:

– 17 ? (plus/minus) stale uśmiechniętych twarzy wkoło 🙂
– drzemka na słonecznym stoku Kudłonia
– piękne widoki przeplatane opowieściami o budzącej się do życia wiośnie (czyli przykładowo: które korzonki w górach można jeść gdy chwyci głód a co lepiej zostawić dla niedobrej teściowej :-), którędy wędrował wilk i co jadł tydzień temu na kolację, czy żaby praktykują tantrę i jak mruczy oswojona huba….)
– nasz mały, niedzielny „trawers”….

Jacek: Co mi utkwiło w pamięci…Pytanie jak to będzie, jak? Skoro pierwszy raz jedzie z nami tyle nowych i w dodatku nie związanych wcześniej z „ósemką” osób.

Pierwsze śniadanie, na polanie w Koninie … hmmmm i myśli no nie wiem, nie wiem… nie chcą jeść przygotowanego śniadania przez zawsze pomocnego Darka, Agnieszkę no i coś tam przy mojej pomocy, zachęcanie też nie za bardzo pomaga, no cóż zobaczymy jak będzie dalej…. a w głowie dalsze myśli … nie powiedziałem im tak dokładnie, że jednak troszkę ostro pod górę będzie na ten Kudłoń…. Ale po ciężkich chwilach jak zobaczyłem zadowolone buźki całej grupy na Polanie Pustak, gdy spojrzeli na Tatry, to odetchnąłem z ulgą… A już pełnią szczęścia była informacja, że zostawiamy na Polanie plecaki i na Gorc Troszacki idziemy bez nich oj, jakież było zdziwienie… :):)

No nie mogę też zapomnieć o składanych wielokrotnie przysięgach przez Andrzeja, za każdym razem gdy kończył kolejną opowieść….. I muszę przyznać, że przerażenie w głowie, gdy spadało drzewo powalone przez Roberta to była chwila, którą długo zapamiętam… i myśli kto jest w jego pobliżu… uf…..

A poza tym przepiękne panoramy…. bajka…..

Aldona: Mi się wszystko podobało 🙂 Krokuski, trasa trudna, ale piękna, zejście co prawda strome, ale z Mateuszem na ramieniu i Jego motywacją pestka. Atmosfera w schronisku i nocne Polaków rozmowy, już za Wami tęsknię. Mina Roberta powalającego drzewo do dziś mnie bawi.

Musimy częściej ruszać w góry nawet tylko na weekend i KGP zrobimy w 2 lata. Tylko mój plecak do schroniska strasznie mi ciążył i następnym razem poproszę ubezpieczenie na zakwasy, bo dopiero dziś mogę się ruszać.

(…) dla organizatorów – Chociaż zawsze wszystko było dopięte na ostatni guzik, nie wiem jak to robicie, ale JESTEŚCIE CORAZ LEPSI.

Aga: Mi w pamięci utkwiła cisza w Robertobusie gdy tylko wyjechaliśmy z Warszawy, bo w takiej ciszy jeszcze nigdy z Wami na wyjazd nie jechałam. I mina Aldzi, gdy dowiedziała się, że karnie musi dwie flaszeczki do schroniska nieść w plecaku 🙂

Przefajnie było spotkać Andrzeja i Darka. Wspólnie przygotować śniadanko z Jackiem i Darkiem, choć smutno mi było, że nikt nie chciał jeść moich inkrustowanych kanapek… A później gorczańskie polany z nieśmiałymi krokusami, malowniczymi szałasami… Bajka 🙂 Wleczenie się na końcu grupy z Darkiem i debatowanie o wszystkim i niczym. Cudowna panorama Wyspowego z Kopy i wygrzewanie się w słońcu gdzie popadnie. Widok ośnieżonej Babiej Góry i Tatr i Magury Spiskiej i Pasma Radziejowej. I zdziwienie Marty i Konrada, że plecaki zostawiamy na polanie a sami idziemy dalej 🙂  Marudzenie Roberta, że miało nie być już pod górę. Schronisko i jego atmosfera, z koedukacyjnymi łazienkami i natryskami. I nasze upakowanie w pokoju Placka. I Witkowe plany o chrzcie dla nowych osób… I spotkanie z Pauliną i Wojtkiem. Szykowanie im barłogu do spania. I mój dupny ślizg kontrolowany, za który otrzymałam wysokie noty 🙂 I odjazdowy skrót, który pobił wszystkie dotychczasowe… 🙂 I pogoń w Warszawie za Robertem i fakt, że dzięki Wam zdążyłam przed północą do Szczytna :)))

Andrzej: (…) szalony bieg Prezesa, który zamiast (…) zawołać i spytać czy wziął mu ktoś kije to wzmacniał swoją kondycję bieganiem po górach; pytanie przewodnika czy są wszyscy bo on dawno już nie liczył grupy i odpowiedź że „nie ma Andrzeja bo go wcale nie słychać”.

Witek: 

Siedzimy sobie w busie, każdy podniecony,
Lecz bus wciąż nie rusza, bo nie ma Aldony,
I choć zaspana przybyła, spóźniona minut parę,
Prezes jak surowy ojciec, nałożył na nią karę,
By pomimo nocy i dokoła mroku, Zapewniła zapas z „gumijagód” soku!
Ruszyliśmy żwawo, ku wędrówki końcu,
Nie raz opalaliśmy dzioby, na polanach w słońcu,
A zabawiał nas Andrzej, niechaj go ozłoci,
Za niecne opowieści, wprost z mchu i paproci.
Finał jego bajań, przy ogórków półmisku,
Miał miejsce na szczycie, w turbaczowym schronisku.
A powrót do busa, wnet zaskoczył nas,
Bo trza zbiec było „na strzałę”, przez spróchniały las,
Roberta trochę zniosło, to w prawo to w lewo,
Biegnąc chciał się oprzeć, a przewrócił drzewo.

(…)skrótowo powiem, że najbardziej zapamiętałem sankcję na Aldonę za spóźnienie, opaloną gębę w słońcu dzięki polanom na szczytach, opowieści niemilknącego Placka i koncert jaki dał w schronisku, zejście na szagę gdy już myślałem, że palce u nóg przebiją mi skarpetki, no i bezsprzeczny hit tj. Roberta jako Wyrwidęba.

To mówiłem ja, Witobi, turysta drugiej kategorii. Identyfikator: raz, dwa, trzy-cztery, pięć-sześć-siedem, osiem 😉

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *