23-30.VIII.2014 – Rumunia: Maramuresz

Świat kontrastów – Rumunia 2014

Niepostrzeżenie minął rok od kiedy po raz pierwszy wspólnie zetknęliśmy się z rumuńską ziemią – Bukowiną. Tym razem, w nieco większym składzie, mieliśmy się zapuścić w Maramuresz, historyczną krainę leżąca w dolinie Cisy, stanowiącą niegdyś część Siedmiogrodu. Wydawać by się mogło, iż po wrażeniach z Bukowiny niewiele nas już może zadziwić. Szybko jednak przyszło nam się przekonać, iż wkraczamy w świat zaskakujących kontrastów pojawiających się na każdym kroku.

Już z okien „Robertobusa”J spostrzec można było jak bardzo rozwarstwiona jest ta kraina. Gdzieniegdzie mijaliśmy „szklane domy” po to by za chwilę znaleźć się w innym świecie – romskich osadach wywołujących niepokojące uczucia w związku z rzucającą się w oczy biedą. Na drogach widzieliśmy samochody terenowe przemykające tuż obok wołów zaprzągniętych do drewnianego wozu oraz orszaki weselne, w których stroje ludowe przeplatały się z wieczorowymi sukniami.

Co do orszaków weselnych to warto wspomnieć, iż ludzie tutaj niewątpliwie lubią się „weselić”. W Barszanie w dolinie Izy w trakcie jednego tylko popołudnia dane nam było podziwiać kilka przeplatających się ze sobą pochodów weselnych. Pięknym zwyczajem jest bowiem to, iż młodzi prowadzeni są ulicami osady do kościoła w kolorowym pochodzie, przy dźwiękach orkiestry, w tłumie gości weselnych, których stroje tworzą barwną mozaikę niespotykanego nigdzie indziej folkloru. Kobiety z dumą noszą kwieciste chusty i spódnice oraz koronkowe, krochmalone bluzki, zaś mężczyźni wdziewają białe koszule i typowe dla regionu kapelusiki. Charakterystyczne dla tych terenów jest bowiem to, iż „życie toczy się wśród innych”, w gromadzie. Ludzie spędzają wolny czas na przydrożnych ławach ustawionych przy bogato rzeźbionych bramach gospodarstw rozprawiając między sobą niezależnie od wieku, zarówno starsi jak i młodsi mieszkańcy. Ich życie wydaje się przez to proste i spokojne, nawet jeśli na co dzień przychodzi im się mierzyć z różnymi niedostatkami.

O pogodzie ducha miejscowej ludności świadczy to, iż na każdym kroku spotykało nas życzliwe przyjęcie. Dobre chęci i …. palinka wystarczały by przełamać jakiekolwiek bariery językowe. Dowiodła tego choćby „grupa ds. kontaktów lokalnych”, która wędrując po okolicznych szynkach, wnet zjednała sobie ich bywalców. Na długo zapamiętają oni „przyjaciół z Polski” którzy wykazali się niespodziewaną siłą (w konkurencji siłowania na rękę nasz reprezentant odniósł druzgocące zwycięstwo nad siłaczem z Rumunii), a także wyjątkowym urokiem (włosy koloru blond pewnej naszej reprezentantki skutecznie zawróciły w głowach tutejszych „absztyfikantów”J).

Można się tylko zastanawiać skąd takie pogodne nastawienie miejscowej ludności. Może sprzyja temu życie w „majestacie gór”? Maramuresz łączy piękno połoninnych Gór Maramureskich i skalistych Alp Rodniańskich. Przepiękne wzniesienia o charakterze alpejskim i łagodne doliny pozwalają zapomnieć o wszystkim tym co „porzucone” gdzieś na dole. Wyjątkowym atutem tych pasm jest to, iż można mieć góry jedynie dla siebie. Gdzieniegdzie tylko napotyka się pasterzy przepędzających stada owiec, czy też miejscowych zbierających smakowite, słodkie jagody. Skoro mowa o górach to mieliśmy okazję poczuć całe ich piękno w trakcie naszych licznych wędrówek. Dane nam było podziwiać choćby widoki roztaczające się z najwyższego szczytu w Górach Rodniańskich (Pietrosul – 2303 m.) na którym nie tylko krajobraz zapierał dech w piersiach ale też silny, porywisty wiatr na grani, który potęgował poczucie niezwykłości tego miejsca i czasu. Wyczerpująca wędrówka co i rusz nagradzana była niezapomnianymi obrazami (by wymienić przykładowo ogrom gór z samotną pasterską chatką w dolinie, w której to nasz przewidujący przewodnikJ – ku powszechnej uciesze – nabył smakowity, świeżo wyrobiony ser, a którego kilka kilogramów zniknęło w oka mgnieniu…). Innym razem „poniosło nas” na Toroiagę – (1930 m). Tutaj w zachwyt wprowadziło nas m.in. stado czternastu półdzikich pasących się swobodnie na połoninie koni. Tabun ten niczym nieskrępowany – jak za dawnych czasów – po raz kolejny uzmysłowił nam, iż znajdujemy się w szczególnym miejscu. Wyprawa ta była wyjątkowa także z innego względu. To w jej trakcie stoczona została pewna zwycięska walka, która stanowić winna przykład tego jak krok po kroku należy próbować pokonywać różne przeciwnościJ. Pozostaje nam tylko chylić czoła za odwagę i hart ducha!!!

Dodatkową okazją do podziwiania pięknych krajobrazów była podróż w głąb gór Maramureskich Mocanitą – archaicznym pociągiem wąskotorowym ciągniętym przez parową lokomotywę. Nie tylko widoki rozpościerające się z okien kolejki, ale także niespodziewane atrakcje (takie jak przymusowy postój w związku z przechodzącymi właśnie wzdłuż torów stadami owiec i krów, czy też wykolejenie się wagonu) na długo pozostaną w naszej pamięci. Najbardziej jednak zapamiętane zostanie przejęcie dowodzenia kolejką przez Podpułkownika Straży Granicznej, który ku osłupieniu etatowego kontrolera biletów, z dziarską miną, po lekkim ucharakteryzowaniu (czapka kolejarza i kasownik) wcielił się w jego rolę zwracając się po kolei do lekko zdezorientowanych podróżnych innych narodowości słowami: „bileciki do kontroli”. Praca widocznie została wykonana sumiennie, gdyż otrzymał należną pochwałę i gromkie brawa.

Wśród zwiedzonych atrakcji nie sposób nie wspomnieć o tzw. Wesołym Cmentarzu w Sapancie, gdzie każdy nagrobek posiada rzeźbioną tablicę z przedstawieniem zawodu, sposobu życia lub śmierci spoczywającego w nim śmiertelnika.

Tak oto na tej rumuńskiej ziemi upłynął nam błogi, beztroski tydzień. Niewątpliwie wpływ na ową błogość miało powietrze przesiąknięte oparami dobrze pojętego absurdu (dawka śmiechu niejednokrotnie przekraczała ogólnie dopuszczalne ilościowe normy). Powyższe niewątpliwie sprzyjało długim niekończącym się opowieściom do białego rana, ale też niezapomnianym tańcom, w których trzeba przyznać Orły wraz z Przyjaciółmi (Gryfici Szczecin i Plessino Pszczyna) odnajdują się „jak ryba w wodzie”. Na szczególną pochwałę zasługuje w tej kategorii reprezentacja z Pszczyny, której choreografia niewątpliwie pięknie wzbogaciła nasze pląsyJ. Były też różnorodne śpiewy, wśród których szczególnym uznaniem cieszyły się pieśni o „nieustraszonej” pannie Krysi, rozbrzmiewające wielokrotnie w różnych okolicznościach i tonach J za dnia oraz śniące się po nocach……

A teraz, pozostawiając Rumunię w ciepłych wspomnieniach, przychodzi nam już tylko czekać na następną tak udaną wyprawę w nieznane…

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *