08-10.IV.2016 – Beskid Żywiecki: wiosenne wejście na Rysiankę

Podczas tegorocznej zimy bez śniegu, przynajmniej na Mazowszu, zamarzyły nam się wiosenne górskie hale skąpane w słońcem, usłane dywanem z krokusów. Wiadomo, że marzenia trzeba realizować, a nam dwa razy powtarzać nie trzeba, że kości po zimowej przerwie trzeba w górach rozruszać, więc przystąpiliśmy do planowania…

8 kwietnia o 23:45 zapakowaliśmy plecaki do Robertobusa i ruszyliśmy w drogę, która bez przeszkód wiodła nas do Węgierskiej Górki. Niestety pogoda od samego początku nas nie rozpieszczała – padał deszcz. O 6 rano Węgierska Górka także przywitała nas również deszczową aurą. Ale my, nie zrezygnowaliśmy z naszego zamierzenia zdobycia kilku szczytów w Beskidzie Żywieckim. Uzbrojeni w dobre humory, uśmiech i domowe wiktuały ruszyliśmy z Żabnicy w górę, a raczej w mgłę…

Siąpił deszcz, mgła znacząco ograniczała widoczność, błoto wciągało, ale my niestrudzenie szliśmy niebieskim szlakiem przez Prusów (1.010 m n.p.m.) do schroniska PTTK na Hali Boraczej. Żadnych gór, choćby nawet ich cienia, nie było widać. Mgła skutecznie tuszowała i maskowała wszelkie stromizny i podejścia, więc cały czas szliśmy ku nieznanemu 🙂

Na Hali Boraczej w końcu udało nam się pokrzepić ciepłą strawą i chwilkę odpocząć. Przygoda pchała nas jednak na przód. Dalej zielonym szlakiem, trawersując stoki Redykalnego Wierchu, Boraczego Wierchu, Lipowskiego Wierchu szliśmy ku kolejnemu schronisku PTTK na Hali Lipowskiej. Im wyżej ku schronisku podchodziliśmy, tym większa niespodzianka na nas czekała – połacie śniegu poza ścieżką i zlodzony śnieg na ścieżce 🙂 Fakt utrudniło to nasz marsz, ale jaka frajdą było rzucić w kogoś śnieżką 🙂

Tuż przed schroniskiem zobaczyliśmy pierwsze, nieśmiało wystające z ziemi fioletowe punkciki – krokusy. Niestety one też nie były zachwycone pogodą ponieważ pozwijały swoje kielichy. Zachęceni takim widokiem nawet nie spojrzeliśmy na schronisko, bo już za chwileczkę, już za momencik dotrzeć mieliśmy do celu naszej wędrówki – schroniska PTTK Rynianka, a przed nim hala z nie rozkwitłymi krokusami 🙂

Nie marudząc za bardzo, że mokro w butach, że zimno, rozlokowaliśmy się w pokojach, najedliśmy (jedzenie godne polecenia) i… każdy poszedł spać, co by nadrobić nieprzespaną noc w Robertobusie. O 18 Prezes zorganizował zbiórkę Ósemki w ósemce (pokój nr 8), gdzie przy opowieściach różnej treści i domowych wiktuałach wniesionych do schroniska na naszych plecach, uroczo minął nam wieczór. Nie od dziś wiemy, że podczas takich wieczorów Orły potrafi ogarnąć szaleńcze natchnienie 🙂 Tym razem swoją twórczość, niemalże ludową, zaprezentował Marcin. Niewątpliwie natchnął go duch jakiegoś żywieckiego rzeźbiarza i wyrzeźbił on w kawałku drewna klubowy talizman… „Babę” 🙂

Rano po szybkim śniadaniu i jeszcze szybszej rozgrzewce ruszyliśmy w dalszą drogę. Na Hali Pawlusiej ukazały się naszym oczom, ślicznie kwitnące białe kwiatki –  Śnieżyczki Przebiśnieg :). Za Halą, na rozstaju dróg, wybraliśmy szlak czerwony, trawersujący stoki Romanki i prowadzący nas do Stacji Słowianka. Po drodze niespodzianka – żywiecka ferrata 🙂 zejście ze skały przy użyciu łańcucha. Mała rzecz a jakże cieszy :).

Ze Słowianki czarnym szlakiem poszliśmy do Alaski, gdzie czekał na nas Robert i jego bus 🙂 Razem z nim pojechaliśmy do Węgierskiej Górki, gdzie zwiedziliśmy Fort Wędrowiec i poznaliśmy wojenne losy Westerplatte Południa, jak nazywana bywa Węgierska Górka. Z terenu muzeum w końcu mogliśmy zobaczyć górskie zbocze, bo przez chwilę wyłoniły się z mgły podnóża Beskidu Śląskiego :). Warto wspomnieć, że jeszcze na żywieckiej zimi nastąpiło przekazanie „Baby” Prezesowi, wraz z jej instrukcją użycia i teraz „Baba” będzie nam często towarzyszyła na górskich szlakach 🙂 A nam pozostało tylko zjeść pyszny obiad w tutejszej karczmie i ruszyć ku zakończeniu naszej wycieczki, czyli do Warszawy.

 

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *