10-15.VIII.2014 – Spływ kajakowy Rospudą

W dniach 10-15 sierpnia 2014 roku nasza kajakowa ekipa zawładnęła Suwalszczyzną, a wszystko po to, by zmierzyć się z nurtem Rospudy i podziwiać jej przepiękną polodowcową dolinę z jeziorami rynnowymi i ozami (wzgórzami).

Pierwszego dnia w niedzielę spotkaliśmy się w Kotowinie „U Edzia”. Raz dwa zadomowiliśmy się rozbijając namioty i przystępując do wczasowania. Rozpaliliśmy sobie ognisko, ale długo się nim nie nacieszyliśmy, ponieważ nasz przemiły gospodarz zaprosił nas do super rozgrzanej i pachnącej miętą sauny. Początkowo niepewnie i bez większego przekonania wysłaliśmy do niej zwiad na rozpoznanie. Po zebraniu niezbędnej porcji informacji, już z większą odwagą, ale jednak pojedynczo zaczęliśmy się przekradać do jej wnętrza, po to by bo po kilku minutach zanurzyć się w nurcie rzeki. Było przednio 🙂 Po zakończeniu saunianych kąpieli przystąpiliśmy do integracyjnej konsumpcji kiełbasy z ogniska 🙂

Drugiego dnia w poniedziałek po posileniu się pysznym śniadaniem, w naszej kajakowej komunie, ruszyliśmy w górę rzeki do jeziora Garbaś. Pogoda nam sprzyjała więc pozwoliliśmy sobie na odrobinę szaleństwa, czyli kąpiel w jeziorku. Było pysznie 🙂 Ale czas naglił i nasz opiekun Jacek (nie mylić z Prezesem!!!) zagonił nas do kajaków. Pokonaliśmy jeziora Grabaś, Głębokie i Sumowo połączone wijącą się rzeką, której poziom trochę nas zaskoczył, bo stale tarliśmy kajakami o kamieniste dno Rospudy, ale zapał był, siła w  rękach też, więc daliśmy radę. Przed wpłynięciem na jezioro Sumowo zrobiliśmy przystanek na zwiedzanie bunkru z II Wojny Światowej w Bakałarzewie, a chwilę później czekała na nas przenoska kajaków. Dalej już bez większych przeszkód dopłynęliśmy do naszego pola namiotowego w Kotowinie. Wspólnie przygotowaliśmy pożywny obiad, po którym nastąpił błogi relaks przerwany niespodziewanym i dość intensywnym opadem deszczu. Nie przeszkodził on nam jednak ani w dalszej integracji ani w saunowaniu.

We wtorek po śniadaniu pierwsze zamieszanie – trzeba na już zwinąć obozowisko. A pierwsze składanie namiotów zawsze jest tym najbardziej uciążliwym, ale nic to. Jakoś się udało… Po zapakowaniu wszelkiego naszego mienia i ruchomości do niebieskiej przyczepki, załadowaliśmy się w kajaki ruszając ku przygodzie. Przepłynęliśmy jezioro Okrągłe przepięknie porośnięte grzybieniem białym, po to by wpłynąć na jezioro Bolesty. Ma ono w linii prostej ponad 5,5 km długości, ale większość z nas wykonując manewr „Szalonego Iwana” i klucząc po jeziorze zwodząc ewentualnego przeciwnika zwiększyła odpowiednio ten kilometraż 🙂 Ale nie zrażeni wiosłowaliśmy przed siebie. Narzuciliśmy sobie takie hipertępo, że po dopłynięciu do młyna w Małych Raczkach okazało się, iż  owszem my jesteśmy, ale naszych namiocików jeszcze nie ma… Poradziliśmy sobie z tą niedogodnością lokując się w barze, gdzie prowadziliśmy nierówną walkę z… Musca domesticaczyli zwykłymi muchami. Udało nam się jednak uporać z utworzeniem naszego małego miasteczka, a dziewczyny znów wyczarowały super obiad. Później to już tylko błogi relaks i ognisko z kiełbasami 🙂

W środę dostaliśmy odgórną dyspensę, że można spać do oporu. Skrupulatnie to wykorzystaliśmy wypływając coś koło południa. Pakowanie za to poszło sprawniej. Długo się nie napłynęliśmy bo zaraz był przystanek na pyszne ciasto ze śliwkami od przemiłej gospodyni 🙂 Nie ma to jak cukiernia na rzece 🙂 A ciasto… mniam! I tak sobie leniwie spływając, dopłynęliśmy do budowanej obwodnicy Augustowa – robi wrażenie, ale żadnych ekologów nie spotkaliśmy. Następny przystanek był w Dowspudzie, gdzie mogliśmy podziwiać ruiny neogotyckiego pałacu Paców (znajome nazwisko? Być może nasz znajomy Tomasz Pac to ich potomek :). Nocleg przewidziany był na urokliwej polanie w lesie nad brzegiem rzeki. Oczywiście cywilizacji brak i w końcu umilkły telefony 🙂 Atrakcją wieczoru poza brakiem prądu i bieżącej wody, była ruska bania – prawdziwa leśna sauna. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy z niej nie skorzystali 🙂 później to już tylko ognisko, rozmowy, gitara i… harmonijka ustna. Tak, tak, niektórzy klubowicze potrafią na niej grać 🙂

W czwartek naprawdę szybko uporaliśmy się z obozowiskiem i ruszyliśmy dalej ku uroczysku Święte Miejsce, związanego z kultem jeszcze czasów pogańskich. Po czym wypłynęliśmy na najbardziej meandrujący odcinek Rospudy. I niemal do końca dnia nic tylko woda, niebo, szuwarki i zakręty na rzece 🙂 Odcinek na długo zapadnie w pamięci wszystkich 🙂 Gdy w końcu wypłynęliśmy na szeroką Rospudę okazało się, że jesteśmy niczym małpki w zoo. Podziwiali nas turyści przemierzający ten fragment rzeki statkami z Augustowa. Mogliśmy pozować do zdjęć, a i film ktoś z nami nakręcił. Będziemy sławni, mówię Wam 🙂 I tak dopłynęliśmy do „Gołej Zośki”. Czekał na nas ostatni nocleg w namiocikach, a już się do nich przyzwyczailiśmy, niemal zadomowiliśmy, bo jeszcze dzień, dwa i przestalibyśmy reagować na pochrapywanie wydobywające się, z niektórych z nich 🙂

W piątek – piąty dzień spływu, obudziło nas super słońce, więc raz dwa zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy swoje graty już do samochodów. Niestety nie dość, że się zachmurzyło to grzmieć zaczęło, więc podjęliśmy decyzję, że do Augustowa jedziemy autkami, a nie przepływamy przez jezioro Necko, jak to mieliśmy w pierwotnym planie. Decyzja ta była to jednak strzałem w dziesiątkę, bo w ten sposób zyskaliśmy słoneczne okno pogodowe na godzinkę nart wodnych. Wszyscy, którzy się odważyli i spróbowali zmierzyć się z wyciągiem nart wodnych byli bardzo zadowoleni. Było trochę krwi i dramaturgii, ale jak to zawsze my na wszystko jesteśmy przygotowani, więc fachowo zapobiegliśmy kilku szwom chirurgicznym 🙂 Niestety Augustów pożegnał nas deszczem, ale może było mu po prostu smutno, że taka fajna grupa musi wracać do Warszawy, Wrocławia, Gdańska, Chrzanowa i Katowic, bo nam było niewątpliwie szkoda, że to już koniec i zaczęliśmy już myśleć o 2015 roku i… kajakowej niespodziance 🙂

I pamiętajcie, że teraz odchodzi się od jedzenia 🙂

A.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *