13-15.IV.2018 – Beskid Śląski: powitanie wiosny – Czantoria Wlk. – Soszów – Stożek
Wiosna – cieplejszy wieje wiatr, Wiosna – znów nam ubyło lat, Wiosna – wiosna w koło, rozkwitły bzy. Śpiewa – skowronek nad nami, Drzewa – strzeliły pąkami… Tak śpiewali Skaldowie, a my jak co roku pojechaliśmy poszukać i przywitać wiosnę w górach. W dniach 13-15 kwietnia pojechaliśmy do Ustronia pobuszować po Beskidzie Śląskim… Z Warszawy wyjechaliśmy w promieniach nie wiosennego, ale niemalże letniego słońca. Jednak z każdym kilometrem w stronę Łodzi, tak jakby troszkę go ubywało… no i stało się. Spotkaliśmy się ze ścianą deszczu, gradu i porządną burzą. Jednak nic straszne nam nie jest i powolutku przejechaliśmy przez tę pogodową zawieruchę. Niemniej ze sporą dozą nieśmiałości spoglądaliśmy za okna samochodu, zaklinając, żeby jutro za bardzo nas nie zmoczyło.
Ustroń powitał nas gwieździstym niebem, a z pensjonatu mogliśmy podziwiać nocną panoramę uzdrowiska z jego charakterystycznymi trójkątami.
Rano po szybkim śnie okazało się, że trzeba raz dwa zjeść i iść w góry bo za oknem pogoda marzenie. Pięknie, słonecznie, wiosennie, ciepło, zielono. Bez ociągania przywdzieliśmy buty i poszliśmy przed siebie, czyli… do kolejki na Czantorię. Wyjście pierwsze w tym roku, takie troszkę na rozgrzewkę, więc skorzystaliśmy z udogodnień i wyjechaliśmy na polanę Stokłosicę. Kilka szybkich zdjęć, panorama z zaznaczeniem szlaku na Skrzyczne z rajdu wrześniowego i już pięliśmy się na Czantorię, wspominając ostatki w Brennej. Nosi nas po tych górach, że hej 🙂 Na szczycie obowiązkowo wspięliśmy się na wieżę widokową, a widać było naprawdę duuużo: pasmo Równicy, pasmo Baraniej Góry, Beskid Żywiecki z Babią Górą, Pilskiem, Wielka Rycerzową i Wielką Raczą, kulminację Wielkiego Chocza, Małą Fatrę, Tatry, Beskid Śląsko-Morawski z Wielkim Połomem i Łysą Górą, zbiornik w Goczałowicach. Gdyby na wieży tak nie wiało, pewnie spędzilibyśmy tam więcej czasu, a tak zeszliśmy na dół i poszliśmy dalej. Oczywiście nie obeszło się bez popasów w urokliwych miejscach 🙂
Przed Soszowem natknęliśmy się na górę śniegu. Wiadomo, że każdy ma taki lodowiec, na jaki zasłuży. Ten był nasz 🙂 Stwierdziliśmy przy nim zgodnie, że trafiliśmy na okno pogodowe lepsze niż Urubko 🙂 i z tą myślą podreptaliśmy na zupkę do schroniska 🙂 Pogrzaliśmy trochę kości na słonku i ruszyliśmy w dalszą drogę w stronę schroniska na Stożku. Szło nam to dość leniwie. Bo pogoda zachęcała do leniuchowania a nie marszów w górę, ale udało się i dotarliśmy do schroniska, gdzie był obowiązkowy postój na puchatkowe małe co nie co. Nastąpiło też małe przetasowanie planów powrotu do Wisły. Zamiast do Wisły Dziechcinki zeszliśmy do Wisły Głębce.
Niestety czas nas zaczął naglić, bo pociąg do Ustronia odjeżdżał o 18.18, więc z każdym krokiem podkręcaliśmy tempo zejścia. Jak nigdy nie było popasów po drodze tylko bieg w dół w iście sprinterskim tempie, ale udało się. Pociąg odjechał razem z nami 🙂 Jechaliśmy nim dobre pół godziny i dopiero wówczas dotarło do nas, że całkiem długą trasę pokonaliśmy. Może nie było zbyt wielu przewyższeń, ale odległość na niektórych zrobiła wrażenie, a jeszcze w Ustroniu trzeba było dojść do pensjonatu 🙂 Po szybkiej kąpieli najwytrwalsi z nas poszli jeszcze na kolacje do czeskiej gospody, ale i oni po powrocie do ośrodka raz dwa poszli spać…
Rano okazało się, ze trzeba było naszą wesołą gromadkę budzić, bo nikt poza dyżurnymi robiącymi śniadanie nie wstał z własnej woli 🙂 Jednak udało nam się zjeść wspólne śniadanie, po którym przez Wisłę i Szczyrk wróciliśmy do Warszawy. I tak to oto powitaliśmy wiosnę… 🙂
A.